piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 1.

     Każdy, ale to każdy człowiek, który kiedykolwiek zaznał jakieś pozytywne uczucie. Nawet najmniejsze. Zapamięta je na łożu śmierci. Przypomni sobie o nim w najmniej odpowiednim czasie. Nawet zły... nawet człowiek, który pozbawił innych ludzi życia. Zaznał go kiedyś, będzie się tego wypierał, unikał -  ale i tak w końcu go zniszczy. Zawładnie. Przeniknie skórę, zmysły, dusze. Będzie w nas, nawet jeśli  nie będziemy o tym wiedzieć. Nowy dzień otwiera nowe możliwości. Nawet jeśli ten poprzedni był jednym z tych, których pamiętać nie chcemy.  
      Nienawidziłam ludzi. Od zawsze. Od kiedy pamiętam. Zawsze trzymałam się z dala.Zawsze unikałam. Jednak życie, ten świat jest tak stworzony, że mam z nimi kontakt. Bycie shinobi też się do tego przyczynia. Jednak ja i tak ich nienawidziłam. Fałszywe uśmiechy, fałszywe spojrzenia. Przyjaciele - to nie było mi potrzebne. Byłam raczej samotną duszą.Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Był mały, ściany były pomalowane na piaskowy kolor. Na środkowej ścianie od drzwi wisiał znak Konohy. Koło łóżka stał stolik z małą lampką. Zwyczajny pokój. Pomieszczenie, w którym się duszę. Nie miałam ochoty na sen, więc postanowiłam rzucić okiem na okolicę. Świeże wiosenne powietrze wypełniło moje płuca. Sprawiając, że wszelki ciężar pozostawiłam za sobą. Nie czułam się dobrze w takich miejscach jak kto, gdzie wszyscy są przyjaciółmi wyznającymi zasadę jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Byłam samotniczką, nauczoną radzić sobie sama, nie liczyć na pomoc innych. Nie miałam też bliskich osób - nawet mój ojciec gdyby zaszła taka potrzeba potrafił by mi wbić nóż w serce. Nie umiałam też dlatego nawiązywać bliższych znajomości, jak mogłabym umieć skoro od dziecka wychowywana byłam w duchu przemocy i tego aby nie ufać innym. Byłam swoistą maszyną do zabijana, kierująca się prostym celem - robić wszystko aby wygrać i przeżyć. A Konoha... była następną wioską, która ograniczała się do przynależności. Nie potrzebne, zbędne przywiązanie do czegoś co nas tylko hamuje, nie pozwala nam się rozwinąć.            
     Przedzierałam się przez uliczki, mijając ludzi, obserwujących mnie bacznie, śledzących każdy krok. Miałam ochotę  się roześmiać, szyderczym, szaleńczym śmiechem. Tak jestem szaloną, zimną bestią, która tylko czeka na przebudzenie.
W tym konwencjonalno - nudnym świecie nie podobało mi się nic. Zasady, kaprysy, zachowania. Nic. Wszystko było szare - pozbawione wszelkich barw życia. Sama egzystencja bez cienia nadziei na poprawę. A w środku tego motłochu ja. Mała, samotna, ignorantka. Ja także jestem pozbawiona sensu. Sensu do odszukania drogi, którą mogę się kierować. Idę przed siebie, ale podążam bez celu. Nic co mogło by odmrozić moje zepsute ego. Nic co mogło by powołać mnie do życia. Zamarzłam wieki temu. Moja epoka lodowcowa nigdy się nie skończy. Samotność to jedyna droga, która mimo braku sensu w moim egzystowania ma jakieś znaczenie. Bo tak naprawdę tylko to mam. Ja już nie próbuje dogonić swojego cienia. Nie próbuje zrozumieć - nie ma czego rozumieć.
Uczucie straty mnie nie dotyczy, ja nie mam nic co mogłabym stracić, oprócz życia, życia, które nie ma wartości. Tak... idealna ze mnie kunoichi.

    Byłam niezapisaną kartką, która na zawsze pozostanie biała. Bez żadnych konkretnych celów, oprócz tych przelotnych przemierzam życie. Jestem sama. Samotność? Pagórek niewiedzy.Wszyscy jesteśmy sami. Każdy z nas, bez wyjątków. To taka psychodeliczna rzeczywistość. Jestem w obcej wiosce, pomiędzy obcymi ludźmi, a jedyne co przychodzi mi teraz do głowy to to, aby się stąd wyrwać. Zakończyć tę głupią misję i wyruszyć dalej. Nie lubię pozostawać w miejscu, wtedy czuję się ograniczona. Czuję lekką poświatę księżyca. Rozgwieżdżone niebo niemalże krzyczy do mnie, ale jedyne co potrafię to pozbyć się sumienia, bo tak jest po prostu łatwiej - nie myśleć o tym ilu ludzi straciło przeze mnie życie, wolę zatracić się w tej gmatwaninie dobra i zła. Wolę zamknąć swoją duszę w klatce i nigdy jej nie wypuszczać. W głowie przelatują mi różne myśli. Wypowiedziane kiedyś słowa, które pojawiają się znikąd aby wywołać jeszcze większy mętlik, ale ja i tak o nich nie myślę, wyłączam je z mojego umysłu lub zapominam. To i tak nie ma sensu. Bo po co myśleć o czymś na co nie ma się wpływu. Wąż, który zjada swój ogon powraca na zaszczytne miejsce, aby przeszywać mnie swoim jadowitym spojrzeniem, ale  tym razem w głowie słyszę szyderczy śmiech.
     Weszłam do dużego pomieszczenia o pisakowym kolorze ścian. Przy biurku siedziała Hokage, wpatrując się ze złością w stos papierów leżących na blacie.
 - Yumeha - powiedziała sucho, skinęłam głową i podeszłam bliżej.
 - Przyszłam ustalić szczegóły. - Tsunade pokiwała głową.
 - Tak, sądzę, że to dobry moment. - Zapadła cisza przerywana biciem mojego serca - masz doprowadzić do nas Itachiego Uchihe żywego, nie obchodzi mnie jak. Byle nie odbyło się to kosztem Konohy i jej mieszkańców, wyruszysz za 10 dni, sama. Nie mów o tym nikomu, nie chcę, żeby ktoś oprócz ciebie wiedział o naszych planach, ani tym bardziej w nich uczestniczył. Wszelkie informacje o nim możesz znaleźć w naszym archiwum, ale upewnij się, że będziesz wtedy sama. Skinęłam głową i wyszłam.

1 komentarz:

  1. Super opowiadanie : ) W sumie bardzo mi się podoba główna bohaterka , w 99% się z nią utożsamiam i tak jakby czytając to słyszę siebie i moje myśli :)

    OdpowiedzUsuń