piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 10

     Czarnowłosy chłopak wpatrywał się  intensywnym wzrokiem ciemnych, mroźnych oczu w rozległe przed nim leśne gęstwiny. Wiatr otaczał jego smukłą sylwetkę, owiewając starannie całą postać. Niedbałym ruchem przeczesał powiewające z lekkością kosmyki kruczoczarnych włosów, wykrzywiając się w ironicznym uśmiechu oraz wpatrując się na wyłaniającą się z lasu osobę. Lekko przygarbiony mężczyzna zauważając młodego chłopaka podniósł rękę w powitalnym geście.
 - Yo - chłopak zmarszczył brwi, nie siląc się zbytnio na jakieś słowa. Mężczyzna wdrapał się na skarpę, na której stał młodszy znajomy.
 - Co tu robisz tak wcześnie? - rzucił.
 - Czekałem na ciebie - mężczyzna pokiwał głową, cicho mrucząc.
 - To, się ucieszysz, bo wiemy gdzie teraz jest. - Chłopak przeniósł obojętne spojrzenie na mężczyznę posyłając mu ledwo zauważalny uśmiech.
***                
                  Moje życie było pasmem przeplatających się przez siebie dziwnych zdarzeń. Nigdy nigdzie nie zagrzałam na dłużej miejsca. Najprawdopodobniej spowodowane to było wychowaniem mojego ojca, który przez całe życie wpajał mi, że tylko głupcy się przywiązują. I mimo tego, że go nienawidziłam, kiedy czułam, że zaczynam czuć do czegoś więź znikałam paląc za sobą wszystkie mosty, tak aby w chwili słabości nie móc wrócić, bo na słabości pozwolić sobie nie mogłam. Po spotkaniu Itachiego, zrodziło się we mnie coś w rodzaju nadziei i chociaż nie wierzyłam w takie uczucie, było mi z nim naprawdę dobrze. Tym razem nie chciałam uciekać.
Stojąc więc naprzeciwko zbliżającego się z najemnikami mojego brata nawiedził mnie strach oraz okropny ucisk w żołądku - bynajmniej nie dlatego, że mogę zginąć lub zbyt szybko trafić przed oblicze ojca, ale dlatego, że tych kilka miłych chwil, podczas których przywiązałam się do osoby Uchihy skończą się. Nie chciałam do tego dopuścić.
Nie, ja nie mogłam do tego dopuścić, było jeszcze za wcześnie.
Cofnęłam się instynktownie zrównując z Deidarą i czarnowłosym, który stał niewzruszony wpatrując się w grupę oponentów- jak zwykle zresztą. Nie widać było po nim żadnych emocji. Czasem odnosiłam wrażenie, że jego nic nie jest w stanie zdenerwować, no dobra mi to się parę razy udało, ale to było co innego.
 - Mitsuki - szyderczy, niski głos mojego brata wyrwał mnie z rozmyślań, kierując je na właściwą drogę. - Mówiłem, że jeszcze się spotkamy.
 - Kto to? - Spojrzałam na skupionego blondyna, który również nie okazywał strachu. Jakby takie sytuacje spotykały go na co dzień. Czy tylko ja tutaj się denerwuje?!
 - Mój brat - odparłam. Dei otworzył usta, kształtując je w symboliczne ''o'', by po chwili zarechotać równie szyderczo jak głos mojego brata.
 - Następny braciszek, który ma żal do rodzeństwa. - Spojrzałam zaciekawiona, ale wiedziałam, że teraz nie ma czasu na pogaduszki. Zacisnęłam dłoń na kunaiu, którego wyjęłam z sakiewki. Wiedząc dobrze, że mam marne szanse na pokonanie brata jedynie kunaiem, ale na początek niech będzie chociaż to. Zresztą, mam nadzieje, że Deidara i Itachi poradzą sobie lepiej niż ja ostatnio.
  - Czego chcesz?! - Rzuciłam zerkając na najemników. Uśmiechnął się kiwając głową. Tak… tylko ja się denerwowałam.
 - Jakbyś nie wiedziała. Saburo szybkim ruchem rzucił w naszą stronę shirukeny odskakując zwinnie do tyłu. Poczułam szarpnięcie do góry. Znajdowałam się właśnie w objęciach Itachiego, który odciągnął mnie z toru lotu pocisków. Skryliśmy się za drzewem. Oparłam się o nie i nieco zdyszana spojrzałam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stałam.
 - To twoja bitwa Yumeha, ale teraz nie mamy czasu aż ty sama z nimi skończysz, więc ci pomożemy - miałam ochotę go walnąć, ale zważywszy na niezbyt miłe okoliczności i fakt, że gdybym to zrobiła najprawdopodobniej sama musiałabym stanąć na przeciwko wynajętej ''armii'' brata powstrzymałam się
 - Deidara! - Krzyknął -  Twoja kolej, tylko nie narób za dużego bałaganu!
 - Uchiha! nie musisz mi mówić co mam robić, sam sobie poradzę.
Chciałam się wychylić, żeby zobaczyć co się tam dzieje, lecz Itachi zacisnął swoją dłoń na moim ramieniu piorunując mnie wymownym spojrzeniem. Wywróciłam oczami i zsunęłam się na ziemię.
 - Nie idziesz zobaczyć co… - resztę słów zagłuszył głośny wybuch, a po chwili Deidara wyłonił się z chmury brązowego, duszącego dymu.
 - Zwijamy się - powiedział poprawiając blond grzywę. - Nie mamy czasu, unieszkodliwiłem ich na trochę, ale twój brat gdzieś się zmył, więc pewnie będzie nas sam tropił.
              Ruszyliśmy leśną gęstwiną. Z każdą chwilą zanurzaliśmy się w mroku lasu coraz bardziej, jakbyśmy kierowali się do jego serca. Po jakiś kilkudziesięciu minutach przystanęliśmy na chwilę, by zaraz potem już normalnym krokiem ruszyć spokojnie przed siebie. Żadne z nas nic nie mówiło. Nawet Deidara, który cierpiał  na potok wylewających się słów był wyciszony.
         Instynkt podpowiadał mi, że ktoś nas obserwuje, postanowiłam się zatrzymać. Zamknęłam oczy i starałam się skoncentrować na odnalezieniu obserwatora. Strumienie przygaszonej czakry dopływały do mnie z góry, uniosłam głowę otwierając oczy. Niestety było zbyt ciemno bym mogła ujrzeć cokolwiek. Kierowana jakimś dziwnym uczuciem podeszłam bliżej.
 - Saburo?! - Mój głos potoczył się echem, jednak odpowiedział mi dobrze znany śmiech. Cichy szelest gałęzi dał mi do zrozumienia, że dobrze go zlokalizowałam. Zimne dreszcze przeplatały się z silnymi uderzeniami gorąca , nie zwracałam więc uwagi na mówiącego coś Deidare. Nagle poczułam spływającą mi po twarzy krew. Mój oddech stał się ciężki, jakby ktoś zmiażdżył mi wnętrzności razem z płucami. Zaczęłam łapać powietrze zmuszając je do jakiejkolwiek pracy. Ledwo mogłam stać, a w dodatku moje nogi zdrętwiały, jakbym zamiast nich miała zbutwiałe kołki. Chciałam krzyknąć ale głos uwiązł mi w gardle, które zaczęło palić. Mój brat stanął naprzeciwko mnie patrząc z wyższością. Upadłam nie dostrzegając już prawie  jego sylwetki, wiedziałam, że za chwilę nie będę już nic widzieć.
 - Jeszcze pięć sekund a stracisz przytomność. - Cichy gwizd ledwo wydychanego powietrza, które praktycznie nie docierało do mojego ciała był tak bolesny, że zaczęłam pokasływać, czując, że tracę z każą chwilą coraz więcej siły. Jednak ja nie mogłam przestać kaszleć, krztusząc się własną krwią i chaotycznym wdechem czułam jak moje oczy nabiegają palącymi łzami.
4 sekundy...
Nogi i ręce, które odmawiała posłuszeństwa zaczęły mi drżeć, po całym ciele przepływał zimny, nieprzyjemny prąd.
3 sekundy…
Zamknęłam odruchowo oczy. Saburo podniósł mnie przyciskając do szyi zimnego kunaia.
 - Widzisz Mitsuki, jak marną istotą jesteś. - Jego jadowity głos zadźwięczał mi w uszach.
2 sekundy...
Nie czułam nic oprócz mrowienia przebiegającego po moim kręgosłupie, nie miałam siły nawet na to by ruszyć ręką... czułam na policzku czyjś oddech i to że zanurzam się w ciemnej i zimnej otchłani.

***
                Kiedy się obudziłam nie wiedziałam, czy żyję, czy już nie. Jednak okropny ból w okolicach żeber i przepony, uświadomił mnie, że jednak tak. Przy każdym wdechu i wydechu czułam jakby ktoś wyrywał mi serce, mimo tego docierało do mnie, że przeżyłam. Chociaż wszystko było rozmazane dostrzegłam kontury dwóch postaci.
 - To wy? - szepnęłam cichym, drżącym głosem.
 - A kto inny -  poczułam niesamowitą ulgę słysząc zimny i opanowany głos Itachiego. - Miałaś szczęście gdyby nie Deidara już by cię z nami nie było.
 - No - przytaknął Dei -  to był okropny widok. Co to w ogóle było?
 - To była technika mojego klanu. - Rozmasowałam oczy, które nabiegły mi łzami. Chwyciłam leżącą, koło mnie wodę i ugasiłam silnie palące pragnienie.
 - Co z... z Saburo?
 - Zwiał. - Westchnęłam, wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale…
 - Nadal chcesz zemsty? - Pytanie, które mi zadał uderzyło we mnie niczym shiruken wbity w świeżą ranę. Sama nie wiedziałam czego chcę. Nadal byłam zbyt słaba, żeby pokonać ojca i brata, ale tylko to mi zostało… niczym innym nie żyłam przez lata. To zemsta ukształtowała moje życie. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy, jakie miałam szanse?
No jakie?
Prawda była taka, że nie miałam żadnych szans, w dodatku ojciec na dzień dobry wyrwałby mi nogi i ręce, a potem sprawiając coraz większy ból wykończył powoli.
 - Nie wiem. - Zwiesiłam głowę. - Naprawdę nie wiem.
 - Teraz i tak nie mamy na to czasu, musimy ruszać jak tylko coś zjesz. Byłaś nieprzytomna przez prawie dwa dni.
Siedzieliśmy w ciszy, Deidara mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa ale ten szmer w ogóle mi nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie dodawał trochę otuchy.
 - Wychodzę, kiedy wrócę wyruszmy w drogę - rzucił Uchiha i zniknął zostawiając nas samych.
Z lekkim bólem wstałam i podeszłam do mojego towarzysza, który siedział oparty o ścianę i wpatrywał się w jakiś punkt nad sobą. Usiadłam koło niego i chociaż nadal nie widziałam za dobrze spojrzałam na niego z najładniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać. Blondyn zerknął na mnie z ukosa. Dostrzegłam rażący błękit jego dużych oczu, otoczonych ciemnymi nieco krótszymi niż u Itachiego rzęsami, w jego spojrzeniu nie było bólu… nie było pustki, nienawiści. Było po prostu życie, on nie egzystował, on żył i mimo lekko szalonego charakteru, na swój sposób cieszył się z życia.
 - Dziękuje ci, że znowu uratowałeś mi tyłek. - Zwinął usta w dziubek i uśmiechnął się. Wyciągnął rękę i poklepał mnie po głowie jakbym była dzieckiem albo jakby ratowanie kogoś były najprostszą rzeczą na świecie.
  - Wiem… - przełknęłam z lekkim trudem ślinę - nie musisz dziękować, nie lubię tego. Zauważyłam, że w drugiej ręce ściskał coś białego, coś co przypominało małego ptaszka.
 - To też wybucha - spojrzał na figurkę i ponownie uśmiechnął się, tym razem do siebie. - Nie, to nie wybucha. Dostałem to od matki.
Nie chciałam pytać o nic więcej, to mi wystarczyło, to mówiło mi wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz