piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 9

      Ze snu wyrwał mnie intensywny odgłos szurania. Przewróciłam się na drugi bok narzucając na siebie koc, mając nadzieje na zaśnięcie. Było jeszcze dość wcześnie przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż w powietrzu unosił się jeszcze wilgotny zapach porannej rosy, w dodatku było zimno. Z cichym jękiem zacisnęłam powieki starając się wypędzić z głowy męczący hałas, oraz ciche głosy, które z każdą chwilą narastały. Przekręciłam się z powrotem przeklinając w duchu Uchihe i Deidare, którzy znaleźli sobie następny powód do kłótni. Wiedząc, że już raczej nie zmrużę oczu usiadłam, spokojnie przyglądając się siedzącym przy palenisku chłopakom. Nawet nie zauważyli, że się obudziłam. Spojrzałam w niebo, które z przyblakłego granatowego koloru przeistaczało się w mroźny błękit. Nie ma nawet jeszcze szóstej. Chrząknęłam cicho, ale chłopcy nadal pogrążeni byli w dyskusji. Deidara, który krzyczał, czy raczej mówił do ignorującego go Itachiego, grzebiącego tylko patykiem w dawno już wygasłym ognisku. Jednak blondyna to nie zraziło, bo nadal mówił i to coraz głośniej i szybciej. Uchiha oczywiście nie okazał żadnego zainteresowania wysilającym się kolegą.  
 - Powariowaliście?! - Dwie pary oczu zwróciły się w moją stronę, te błękitne przypominające dzisiejsze niebo oraz te ciemne, zimne i nieodgadnione. Przestąpiłam z nogi na nogę przybierając naprawdę wkurzoną minę oczekując jakiś wyjaśnień. Jednak Itachi postanowił nie zawracać sobie mną głowy i po prostu odszedł, pozostawiając mnie samą z jasnowłosym czubkiem, który stał jak zaczarowany wpatrując się w już dawno zanikłą sylwetkę starszego kolegi...
 - Musicie już od rana dawać upust swojej ekspresji?! Ja chcę się w końcu wyspać. - Blondyn zaśmiał się pod nosem.  Świetnie. Ten też mnie ignoruje.
 - Nie moja wina, że to zimny dupek - westchnęłam cicho obrzucając go mroźnym spojrzeniem, jednak nic sobie z tego nie zrobił.
- A czy to jego wina, że się do niego przyczepiłeś?! Zresztą nieważne. - Burknęłam. Podeszłam do paleniska oczekując na przyjście bruneta - chciałam wreszcie stąd ruszyć. Może w drodze trochę się uspokoją i nie będę musiała wysłuchiwać ich irytujących kłótni. Rozczesałam ręką swoje zmierzwione włosy, które wołały o jakiś grzebień, albo szczotkę, nerwowo zerkając w stronę miejsca, w którym zniknął Itachi. Mam nadzieje, że nie uciekł... W sumie to bym się nie zdziwiła.
Niebieskooki przysiadł się do mnie podsuwając puszkę z jakąś parującą substancją. Wzięłam ją od niego, ponieważ mój żołądek dawał już o sobie znać. Zresztą trzeba nabrać siły przed drogą, zwłaszcza, że ta zrobiła się w przeciągu 24 godzin niezwykle stresująca, a czynnikiem stresogennym okazał się drobny blondynek. Na szczęście z krzaków wyłoniła się smukła postać bruneta, który szedł w naszym kierunku z niezbyt zadowoloną miną (a kiedy o był zadowolony? ). Blondyn zachichotał pod nosem a ja tylko przewróciłam oczami mając nadzieje, że nie zaatakuje go słownie tym razem i przynajmniej resztę poranka będę miała spokojną. Nie to, że Deidara nie ma racji nazywając Itachiego zimnym dupkiem - bo w tej kwestii akurat się z nim zgadzam, ale to robi się denerwujące zwłaszcza, że ja przy tym cierpię.
 - Itachi - podniósł swój niezadowolony wzrok na mnie, wcześniej obrzucając siedzącego obok chłopaka spojrzeniem, po którym każdy normalny człowiek powinien paść trupem albo przynajmniej dostać ataku serca - możemy już ruszać?
 - Jasne - wymruczał wstając i otrzepując ubranie. Zebrałam swoje rzeczy i byłam gotowa do drogi.

     Przed nami było jakieś bliżej nieznane mi miasteczko. Z powodu kończących się zapasów ''Pan Zimny'' postanowił iść do jakiegoś sklepu i je uzupełnić, ja musiałam oczywiście zostać z jasnowłosym, gdyż Uchiha stwierdził, że robi zbyt duże zamieszanie wokół siebie.
Staliśmy przed jakąś jadłodajnią pożerając tęsknym wzrokiem wszystkie potrawy na wystawie. Deidara pociągnął mnie do środka, nie protestowałam za bardzo, bo sama miałam ochotę na ciepły posiłek nie z puszki. Usiedliśmy przy stoliku znajdującym się tuż koło drzwi i zagłębiliśmy się w niezbyt zawiłe menu.
 - Czy my w ogóle mamy pieniądze? - Blondynek posłał mi szelmowski uśmiech, więc powróciłam do wertowania potraw. Miałam dziwne wrażenie, że wszyscy się na nas patrzyli i chociaż klientów w lokalu nie było dużo, a samo pomieszczenie było dość przestronne, to to uczucie nie dawało mi spokoju. Nachyliłam się nad towarzyszem.
 - Nie uważasz, że wszyscy się na nas patrzą?
 - Też to zauważyłaś. - Przytaknęłam, dyskretnie zerkając przed siebie - albo to ze względu na to, że jestem przystojny, albo coś się kroi. - Mruknął. Nagle w naszą stronę poleciał kunai, odskoczyliśmy oboje podrywając się na nogi. Ukazał nam się wysoki, barczysty mężczyzna. Na plecach miał katanę, po którą właśnie sięgał. Jego długie jasnobrązowe włosy opadały niedbale na ramiona. Twarz poorana była różnymi bliznami, niektóre na oko były jeszcze całkiem świeże. Ubrany był w krótki, sięgający ledwie do kolan płaszcz bez rękawów, dzięki czemu mógł dumnie prezentować swoje muskuły.
 - Yumeha Mitsuki - wąskie usta nieznajomego wykrzywił nieprzyjemny uśmiech, który wywołał dreszcz. Już miałam zapytać się kim on jest i skąd mnie zna, ale mój kolega był szybszy.
 - Jesteś łowcą? - Mężczyzna przytaknął.
 - Łowcą?
 - Widocznie za twoją głowę ktoś wyznaczył sporą nagrodę. - Wyjaśnił.
 - Ciebie mam doprowadzić żywą- wskazał na mnie oblizując swoje obrzydliwe usta. ale jego mogę zabić - zza pleców dobiegł mnie śmiech Deidary, no cóż, mi wcale nie było tak wesoło. Sięgnęłam po katanę, ale to nie było potrzebne, bo Dei i tym razem wykazał się większym refleksem. Uformował małe białe  coś  i rzucił w kierunku naszego przeciwnika..
 - Katsu! - Silny wybuch odrzucił mnie do tyłu, a pomieszczenie spowił duszący dum, który przesłonił całkowicie widok, uniemożliwiając dostrzeżenie wroga. Zakasłałam cicho, nie chcąc wdychać drażniącego moich oczu i gardła unoszącego się pyłu. Poczułam silny uścisk, ciepłej, silnej dłoni i zaraz po tym  zostałam wyciągnięta z lokalu, po którym mało co zostało. Staraliśmy się jak najszybciej znaleźć Itachiego, ale to nie było potrzebne, bo on czekał już na nas z zaciekawioną miną. Przynajmniej nie był zły - na razie.
 - Czy wy rozumiecie co to znaczy nie zwracać na siebie uwagi?! - Dei ciągle mnie trzymał za rękę, a ja wcale nie miałam zamiaru puścić, gdyż byłam tak ogłuszona wybuchem, że za bardzo nie wiedziałam co się dzieje i w dodatku kręciło mi się w głowie. Na domiar złego czułam ciepłą krew spływającą po moim ramieniu. Podążałam więc ślepo z nim, rozcierając załzawione oczy.
 - Ktoś wysłał za nią łowców -  przystanęliśmy.
 - Łowca? Mitsuki... - spojrzenie czarnych oczu zawisło na mnie uważnie taksując i oczekując jakiejś reakcji.  Nawet nie wiem kiedy dotarliśmy do małego lasku. Puściłam dłoń Deidary i odruchowo odsunęłam się od blondyna, skupiając całą uwagę na zranionej ręce . - Myślisz, że to twój ojciec? -  Dodał po chwili. Oderwałam wzrok od krwawiącej rany, wzruszając ramionami.
- Raczej... tak. - Przygryzłam wargi, przywołując obraz pokrytej bliznami twarzy mężczyzny. - Miał mnie nie zabijać, więc tak. - Itachi zmrużył oczy kiwając głową. Wyglądał na zmartwionego, czy raczej przejętego tą sytuacją. To, że ojciec wysłał za nami łowcę, może nam lekko utrudnić podróż. Deidara spojrzał na moje pokiereszowane ciało.
 - Nie miałem czasu cię uprzedzić - rozdarł zakrwawiony rękaw bluzki pochylając się nad raną. - Nie wygląda to dobrze. Powinnaś szybko to...
 - Wiem - wyrwałam się z jego uścisku sięgając do plecaka po jakąś wodę i coś czym mogłabym zatamować stróżki krwi. Wyciągnęłam bukłak z wodą polewając wciąż krwawiącą rękę.
 - Przytrzymaj tutaj - poleciłam blondynowi, który z lekkim niesmakiem przewiązał bandaż wokół rany. Co z niego za morderca skoro brzydzi takim małym rozcięciem.
- Możemy już ruszać ? -  Rzuciłam, kiedy już owinęłam teraz lekko narywającą mnie rękę białym leczniczym materiałem. Itachi tylko przytaknął ruszając przed siebie.
Świetnie, wprost przepięknie. Moi ''cudowni koledzy'' skaczą sobie do gardeł i tylko jakimś cudem się jeszcze nie pozabijali. W tym jeden z nich jest zimnym, nieczułym draniem, a drugi zadufanym w sobie, gadatliwym snobem.
Ach, zapomniałabym o moim ukochanym ojczulku, który przypominał sobie o córeczce i wysłał za nią jakieś okropne człekopodobne kreatury.
Zacisnęłam mocno pieści zrównując się z blondynem.
Wciąż towarzyszyło mi wrażenie, że jesteśmy obserwowani. I bynajmniej się nie myliłam.
 - Deidara...
 - Wiem - wszyscy jak na komendę stanęliśmy. Uchiha podszedł do nas wypatrując nadchodzących z naprzeciwka oponentów, na czele z moim bratem...


Uprzedzam, że rozdział jest nie do końca sprawdzony, więc gdzieniegdzie mogą pojawić się jakieś błędy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz