piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 3

      Pogrążona w przemijającym letargu łudzę się, że coś się zmieni.Podchodzę do okna i wpuszczam trochę świeżego powietrza, które rozbije tę przygnębiającą atmosferę.To już dzisiaj.  
Można powiedzieć, że pogrążyłam się w melancholijnym smutku, którego nic nie było w stanie przełamać. Byłam jak niedokończona melodia, czułam każdą zadaną mi ranę na moim ciele. Byłam niedoskonała, zbyt niedoskonała by mówić, że jestem zwyczajna. Świadomość tego, że jestem inna, wpiła się w moją obnażoną skórę - tak, byłam zadowolona ze swojej niedoskonałości.
Chociaż nie bałam się śmierci - nie bałam się przebijać ludzkich dusz moim ostrzem, tak naprawdę to wszystko było kłamstwem, złudzeniem, gdyż w środku byłam tylko przestraszoną dziewczynką zmuszoną do tego. 
Już dawno temu wkroczyłam na drogę zemsty na końcu, której stał mój ojciec.
     Jest wczesny poranek - stoję koło okna i przyglądam się budzącej się do życia wiosce. Przemierzające puste ulicy osoby są tak spokojnie nieświadome całego brudu. Spokój lub zaufanie - gdyż wiedzą, że jest ktoś kto w razie czego ich obroni - malujące się na ich twarzach sprawia, że robi mi się niedobrze, nie mogę na to patrzeć. 
Nienawiść - czysta nienawiść, lub zazdrość o szczęście. Ja, zawsze musiałam radzić sobie sama, nikt nigdy nie wyciągnął do mnie ręki - przynajmniej od paru lat. Moje szczęśliwe chwile przeplatają się z bólem - bo kiedy myślę o matce, siostrze widzę twarz ojca i nie mogę przestać nienawidzić tego świata.               Opuszczam to przepełnione sztucznym szczęściem miejsce. Za parę godzin będę wolna. Nie mam już nic do dodania. 

     Wiosenny wiatr smaga i obija się o moją katanę, jakby chciał podkreślić ciężar zła, które wyrządziła w mojej ręce, tylko, że to zło jest paradoksem - zło wyrządzone z przymusu. Mijając bramę wioski  czuję ulgę, jak najdalej od nich wszystkich, wreszcie mogę ściągnąć ciążący mi na czole ochraniacz - teraz nie należę do żadnej wioski.
Teraz, znowu przestaje istnieć, znowu staję się iluzją - znowu znikam. 
Z naprzeciwka mijam grupkę Konoszan - blondyna, które spotkałam w siedzibie hokage i dwójkę innych, są mniej więcej w moim wieku. Jasnowłosy zawiesza na mnie wzrok i się zatrzymuje - ja też. 
 - Widziałem cię już wcześniej - wpatruje się we mnie, a raczej w katanę, na mych plecach. Kiwam tylko głową i spoglądam na niecierpliwiącą się u jego boku dziewczynę, ta rzuca mi niezbyt przyjemne spojrzenie. - Byłaś u Tsunade. 
 - Wasza hokage powierzyła mi pewne zadanie - blondyn unosi w zaciekawieniu brwi. 
 - Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się spotkamy, jestem Uzumaki Naruto - znowu kiwam głową i w milczeniu mijam ich. Nie wiem dlaczego, ale wyczułam jakąś pustkę, ból bijący od tego chłopaka. Być może ból po stracie kogoś bliskiego, a może to tylko złudzenie, bo w końcu to wszystko to tylko iluzja.

     Przemierzam bezkresny las w pogoni za człowiekiem, który jest ratunkiem i odpowiedzią na pytanie, które dręczy mnie od śmierci mojej matki. To moja nadzieja, nadzieja na uratowanie mojej pożartej przez ciemność duszy. Czasami kiedy myślę o swoim życiu widzę przepaść, ciemną przepaść, bezkresną przepaść. I nic czego mogłabym się złapać aby nie spaść. Nie ma ratunku, wiem, że kiedyś spadnę; pogrążę się w tej pochłaniającej wszystko ciemności; taką wybrałam drogę. 
     Jestem w podróży już od dwóch dni i wiem, że niedługo go spotkam. Czuje, że Uchiha jest blisko,  już wkrótce się spotkamy, pytanie co wtedy? Najbardziej boje się tego, że kiedy go zobaczę, kiedy zrozumiem dlaczego wymordował własny klan, wciąż nie dostanę odpowiedzi, a przecież to o to mi chodzi. Z drugiej strony jeśli miałabym odpowiedź, byłabym prawie na końcu ścieżki i oznaczało by to, że otchłań zaczyna mnie pożerać. 

     Czułam odpływający zbyt szybko czas, jak przepływa między moimi palcami, a ja nic na to nie mogłam poradzić. Siedziałam pod drzewem ukryta w cieniu przed słońcem. Zanurzałam się w ogarniającym mnie śnie. Nagle dobiegło do mnie dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Czułam to coraz bardziej, podświadomość krzyczała do mnie, a ja wręcz byłam pewna, że to on. 
 - Dobrze wiem, że mnie obserwujesz, więc możesz już wyjść.
Serce przyspieszyło mi z ekscytacji, słyszałam jak obija się o ścianki mojego ciała. Moje oczy spoczęły na szczupłej sylwetce Uchihy. Jego wyraz twarzy był obojętny, wachlarz czarnych rzęs okalał jego hebanowo-czarne oczy, które wpatrywały się we mnie z zimną powagą, której nie umiałam zinterpretować. Wiatr rozwiewał jego długie, włosy a ich kosmyki muskały bladą twarz. Staliśmy na tyle blisko, bym poczuła jego zapach.
Ubrany był w długi ciemny płaszcz, z czerwonymi wzorkami, które były zapewne symbolem jego organizacji. 
 - Kim ty jesteś? - Przechylił lekko głowę, wyglądał zbyt niewinnie jak na mordercę. Wykrzywiłam się w pewnym siebie uśmiechu i zaczęłam się śmiać. Itachi spojrzał  na  mnie zdziwiony.
 - Yumeha Mitsuki - na dźwięk mojego imienia spuścił głowę, jakby chciał  przypomnieć sobie czy miał kiedyś do czynienia z kimś o takim nazwisku - zapadła cisza, przerywana szumem wiatru.  
 - Córka Yumehy Shibukiego? - Skinęłam głową będąc pod wrażeniem, że kojarzy mojego ojca. - Nie przepadam za nim.
 - To coś nas łączy - z jego oczu zniknęła powaga zastąpiona szczerym zdziwieniem. Stojąc na przeciwko Uchihy i wpatrując się w jego postać, zaczęło do mnie docierać, że nie wykonam tego zlecenia, za bardzo chciałam poznać Itachiego, bym mogła to zrobić, za bardzo byłam zafascynowana jego uczynkami, nie mogłam się pozbawić szansy na zrozumienie siebie i podjęcia decyzji. 
 - Odnoszę wrażenie, że mnie szukałaś - zmarszczyłam brwi w wyrazie głębokiego zdziwienia. - Tylko po co?
 - Miałam cię doprowadzić do Konohy.
 - Miałaś? To znaczy, że już nie... 
 - Hokage zleciła mi pewne zadanie, ale raczej go nie wykonam. - Itachi zbliżył się do mnie. Teraz widziałam go dokładniej: jego delikatne dłonie i długie palce. Poczułam jeszcze bardziej melancholijny, ale delikatny zapach. 
 - A to dlaczego?
  - Być może jesteś mi do czegoś potrzebny, potrzebny by odnaleźć odpowiedź i coś zrozumieć. - Zabrzmiało to tak głupio, ale nic innego wtedy nie umiałam powiedzieć. Nawet się nie zorientowałam kiedy przycisnął mnie do drzewa i trzymał kunaia przy mojej szyi, nawet nie poczułam spływającej strużki krwi, która ubrudziła moje ubranie, widziałam w jego oczach tylko pustkę i  ból. 
To było dla mnie tak znajome, jestem pewna, że to samo dostrzegł i w moich oczach, tylko, że w moich kryła się jeszcze nienawiść.
 - Mów jaśniej - wyszeptał mi do ucha, a ja zadygotałam na dźwięk jego głosu. 
 - Muszę się zemścić na ojcu, ale chcę wiedzieć jak to jest żyć z tym brzemieniem, że zabiło się kogoś spokrewnionego z tobą, mimo, że tak bardzo się tej osoby nienawidzi.
Uchiha zwolnił uścisk: - Ja nie miałem wyboru. 
 - Ja też nie mam. 
 - Chcesz więc wiedzieć ? - Przytaknęłam - a dlaczego myślisz, że ci powiem? 
Spuściłam głowę, kunai, wbił się bardziej - syknęłam cicho z ekscytacji. Opadające na twarz włosy zasłoniły mi Itachiego.
 - Bo jesteś odpowiedzią na całe moje życie - teraz to on się śmiał, szaleńczym, desperackim śmiechem, tak przypominającym mój.
 - Yumeha jesteś walnięta.
  - Tylko zdesperowana - zmierzył mnie zimnym spojrzeniem -  nie odpuszczę Itachi - puścił mnie, a ja zsunęłam się po drzewie, otarłam krew z szyi, nie miałam siły by spojrzeć na niego.
 - Dlaczego chcesz to zrobić?
 - Dlatego, że on też chce mnie zabić, tak jak zabił moją siostrę i matkę. 

Ja nadal siedząca ze spuszczoną głową pod drzewem i on milczący. Atmosfera była mdląco-gęsta.
Bałam się coś powiedzieć, bałam się tego, że on po prostu odejdzie a ja nie będę go mogła zatrzymać. Każde słowo, które przychodziło mi do głowy było zbyt banalne i głupie, aby je wypowiedzieć na głos. Milczałam, mając nadzieje, że Uchiha nie odejdzie. Wpatrywałam się w zieloną trawę pod moimi stopami. W swoje lekko umazane własną krwią dłonie i czasami na odwróconego do mnie plecami Itachiego.
 - Dlaczego uważasz, że ja pomogę ci znaleźć odpowiedź? - Jego ton głosu był zimny. - Morderstwo i zemsta do niczego nie prowadzą.
 - Zemsta to jedyne co mi w życiu pozostało i jedyna rzecz, dla której żyję.
 - Mścicielka. - Uśmiechnęłam się pod nosem, zawsze mnie bawiło to słowo, ale w jego ustach zabrzmiało zupełnie inaczej, prawie jak komplement. Itachi podszedł do mnie i podciągnął mnie do góry.
 - Zgaduję, że nie masz gdzie przenocować - zaskoczona miałam coś powiedzieć, ale on szybko wszedł mi w niewypowiedziane słowo - nie na zawsze, nie na jakiś czas, tylko na parę dni. Skoro twierdzisz, że jestem odpowiedzią na twoje pytanie, to kto wie, może jest tak jak mówisz. 
 Wyczułam, że bawi go ta sytuacja. 
 - Nie sądzę, żeby  mnie przywitali ciepło w kwaterze Akatsuki - Itachi popatrzył na mnie jak na wariatkę. 
 - A kto powiedział, że idziemy do kwatery organizacji. Nie przebywam tam za często i na pewno tam nie nocuję, a już na pewno nie przyprowadziłbym tam kogoś takiego jak ty.
Nasza trwająca jakieś pół godziny droga upłynęła w zupełnym milczeniu.

     Miejsce zamieszkania Itachiego było z pozoru zasypaną jaskinią, wchodziło się do niej przez płytę, ukrytą u jej spodu. Korytarz w podziemiu był oświetlony czterema pochodniami, które rzucały słabe światło na przedpokój prowadzący do całkiem sporego podziemnego pomieszczenia. Znajdował się tam jeden futon, mały stoliczek z krzesłem i niewielka szafka wisząca nad stolikiem, było również przejście jak się okazało do łazienki. Z małej narożnej komody, której na początku nie zauważyłam  wyciągnął drugi materac i podał mi go, rozścieliłam go  i usiadłam zmęczona dzisiejszym dniem, położyłam katanę obok siebie i oparłam się o ścianę cicho wzdychając. Nie wiem, czy Itachi mi pomoże, nawet nie wiem co będzie jutro, ale dzisiaj chcę po prostu zasnąć i nie myśleć o tym  wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz