piątek, 27 lipca 2012

Rozdział 6

     Byłam wściekła na siebie... na Itachiego na cały świat, biegłam przed siebie ściskając w ręce jedynie katanę. Było zimno a ja nie wzięłam nawet płaszcza, ah idiotka. Przeklinałam w duchu siebie i Uchihe.
Muszę pamiętać, że nigdy nie rzuca słów na marne, no i cóż jak powiedział tak też zrobił i kiedy w napadzie szału i agresji przywaliłam mu, on mi oddał. Czy raczej zmierzył mnie groźnym spojrzeniem, które nie wywarło na mnie wrażanie, więc po prostu  przywalił mi w twarz, a potem przycisnął do ściany wymachując kunaiem, na który oczywiście musiałam się nadziać, kiedy chciałam mu go wytrącić z ręki.
A to wszystko przez to, że honor nie pozwolił mi się wycofać.
Teraz zamarznę w tym lesie na śmierć.
Zatrzymałam się by się rozejrzeć. Wszędzie były tylko wysokie drzewa i nic poza tym.
Usiadłam na jakimś pniu i postanowiłam chwilę pomyśleć, skoro przyszłam z zachodu, czyli powinnam skierować się również na zachód. Tylko, że nie mogę tak po prostu wrócić, muszę poczekać aż mu przejdzie, bo inaczej jeszcze mnie zabije.
Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl.
 - Mitsuki coraz gorzej z tobą - powiedziałam sama do siebie. Zarzuciłam katanę na plecy.
Byłam lekko podrapana, no cóż skoro Itachi nie może używać wobec mnie  swojego sharingana to użył pięści. Obejrzałam lekko zranioną rękę. Wytarłam krew o spodnie i wstałam. Miałam zamiar wrócić, a niech mnie nawet pobije, ale nie będę siedzieć na tym mrozie.
Nagle wyczułam czyjąś obecność. Zamknęłam oczy. I skupiłam się na dokładniejszym zlokalizowaniu przeciwnika. Był tuż nade mną. Uśmiechnęłam się... obracając się jednocześnie.
 - Witaj Saburo - to był mój brat. Wyglądał tak jak zawsze, średniej długości włosy, nieco potargane, niedbałe ubranie, pewny siebie uśmiech. Był drobny - miał raczej kobiecą sylwetkę, ale to nie przeszkadzało mu w byciu świetnym shinobi.
Wpatrywał się we mnie z lekką nienawiścią i wyższością. Zacisnęłam ręce na katanie, którą ściągnęłam z pleców.
 - I tak ci się na nic nie przyda - uniosłam brwi - katana.
 - Przyszedłeś...
 - Cię zabić - zaśmiałam się.
 - Jakby to było takie proste Sabu-kun - teraz to on się zaśmiał.
 - Jak mnie ładnie poprosisz zrobię to w miarę szybko i bezboleśnie.
 - I tak tego nie zrobisz... bezboleśnie. - Pokiwał głową.
 - W sumie masz rację - zacisnął pięści - ale nie pozwolę żebyś bezcześciła... nasze nazwisko!
Podbiegł do mnie, zrobiłam szybkim unik i zamachnęłam się kataną, niestety mój brat również uniknął ciosu.
 - Jigo - pod moimi stopami zapadła się ziemia - zrobiłam pieczęć i wyskoczyłam z formującej się dziury.
 - Myślisz, że wykorzystasz to marne jutsu i będzie po wszystkim - Saburo wykrzywił się w szyderczym uśmiechu - nagle poczułam, że nie mogę się ruszyć, cholera. Byłam sparaliżowana.
 - I co teraz siostrzyczko? - Zamknęłam oczy.
 ~ Kuroi no Kage - wyszeptałam w myślach. - 3 bariera - ciemność - złapałam głęboki oddech i poczułam, że moje ciało upada na ziemie,  a dusza, czy raczej moja astralna cząstka przenosi się do Krainy Cienia. To trwało sekundy, które dla mnie były długimi minutami, przynajmniej dzięki temu wydostanę się z jutsu mojego brata  - Shiro - podniosłam się z ziemi otrzepując. Odgarnęłam włosy z twarzy i zaśmiałam się.
 - Ty naprawdę myślałeś, że to coś pomoże - chłopak zacisnął pięści.
Wyciągnęłam kunaia i rozcięłam dłoń, posmarowałam nią swoją katanę - zrobiłam pieczęć uwolnienia. - Zamknęłam oczy. Poczułam zbliżający się chłód, wyciągnęłam zakrwawioną rękę przed siebie i pozwoliłam by kilka kropel spadło na ziemie - Cień się uformował. Zacisnęłam ręce na katanie i ruszyłam przed siebie - przytrzymaj go - Ciemność dopadła mojego brata, tak, że teraz to on nie mógł się poruszać, prawie go miałam gdy nagle poczułam, że coś uderza mnie w plecy - Cień zniknął.
 - Wielka szkoda - powiedział Saburo z kpiącym uśmiechem.
Brat podniósł mnie z ziemi i przycisnął do drzewa.
Wyszarpał mi katanę i szybkim ruchem wbił mi w brzuch - z ust wypłynęła mi krew, uśmiechnęłam się patrząc w oczy brata, był wściekły, gardził mną - katana wbiła się w drzewo, przykuwając mnie do niego.
Syknęłam cicho i zamknęłam oczy.
Dziwna energia uderzyła we mnie, ktoś tu jeszcze był. Niesamowita chakra z lekką domieszką chłodu i spokoju.
Zaśmiałam się, dobrze wiedziałam  kogo mogę się spodziewać.
 - Z czego się śmiejesz?! - Wyglądał na zdezorientowanego, a ja tylko wdychałam ten cudowny metaliczny aromat i się śmiałam. - No z czego? - Uderzył mnie w twarz, spojrzałam na niego.
 - To już drugi raz tego dnia obrywam od kogoś w twarz  ale muszę cię zmartwić, raczej dzisiaj nie umrę - spojrzałam na stojącego jakieś paręnaście metrów za moim bratem Itachiego.
 - Nie wyglądasz najlepiej Yumeha. - Uśmiechnęłam się pod nosem. Odepchnęłam Saburo od siebie i  zacisnęłam ręce na rękojeści miecza, z cichym jękiem wyciągnęłam go z siebie. Zachwiałam się, ale nadal mogłam stać.
 - Saburo poznaj Uchihe Itachiego, Uchiha to mój brat - Saburo parsknął.
Atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej gęsta. Otarłam wypływającą krew z ust i podeszłam bliżej czarnowłosego, który piorunował wzrokiem mojego napastnika.
Czułam się coraz gorzej tym bardziej, że rana brzucha wydawała mi się dość poważna.
Śmiech mojego brata potoczył się przez las.
 - Mitsuki to jeszcze nie koniec, rozumiesz!? Dorwę cię, a wtedy już nikt ci nie pomoże... - usłyszałam tylko to, bo potem osunęłam się na ziemię i poczułam silne ramiona, które mnie trzymają.

     Obudziłam się z silnym bólem głowy i wszystkich części ciała. Nadużywanie Cienia nie jest dobre, tym bardziej, kiedy jestem osłabiona. Otworzyłam z niechęcią oczy i natknęłam się na inną parę, która wpatrywała się we mnie.
Podniosłam się. Poczułam przeszywający ból, wróciłam więc do pozycji leżącej.
Spojrzałam na bledszego niż zazwyczaj Itachiego, miał zmęczone oczy i włosy w lekkim nieładzie, które opadały luźno na jego ramiona. Pomyślałam, że coś musi go dręczyć.
 - Nie wyglądasz za dobrze.
 - Ty też nie - odparł cicho. - Co to było za jutsu, którego używaliście? - Uśmiechnęłam się.
 - Jutsu Cienia i Piekielne jutsu - przechylił głowę na bok - kiedyś ci wyjaśnię - pokiwał tylko głową, jakby od niechcenia, być może z lekką nostalgią.
 - Nie chce ci dziękować...- zaczęłam - ale nie musiałeś tam przychodzić, poradziłabym sobie.
 - Nie dziękuj, nie miałem zamiaru przychodzić ci na ratunek - phh - po prostu wybiegłaś tak szybko, a było naprawdę zimno - spuścił głowę -  w dodatku skąd miałem wiedzieć czy nie zdradzisz komuś z Konohy miejsca mojego pobytu? - Zamrugałam oczami, które zrobiły się wielkie jak spodki i wybuchłam śmiechem. Itachi spojrzał na mnie jak na wariatkę.
 - Uchiha... nie mów już nic więcej, po prostu... nieważne - podniosłam się delikatnie, nie zważając na intensywne kłucie w okolicach żołądka. Usiadłam oparta o ścianę wpatrując się na zaintrygowanego mną Uchihe.
 - Nagle martwisz się faktem, że mogę polecieć do Konohy, hmm? - Pokręciłam rozbawiona głową - od początku odkąd tu jestem wiedziałeś, że tego nie zrobię, w dodatku jesteś nieprzewidywalny, wciąż mam ślady po twoim ataku na mnie, Itachi. Będzie nam razem ciężko i o tym  też od początku dobrze wiedziałeś, ale jednak pozwoliłeś mi tu zostać, dlaczego? - Itachi wstał.
 - Bo przypominasz mi kogoś - wyszedł, tak po prostu.

     Wdychałam świeże powietrze spoglądając z zaciekawieniem na pomazane ciemnoszarymi chmurami niebo. Nieważne, że to było głupie i lekkomyślne - gdyż ktoś mógł mnie zauważyć - nie przejmowałam się teraz tym faktem, zresztą nie miałam na to siły. Chociaż moja rana dawała o sobie mocno znać, lubiłam to uczucie, ogólnie lubiłam ból fizyczny. Wtedy wiedziałam, że żyję.
Itachiego naturalnie jeszcze nie było. Może to i lepiej i tak nie wiem o czym mamy rozmawiać. Czas jakby stanął w miejscu i chociaż wiem, że wciąż idę naprzód, to wydaje mi się jakbym nic nie robiła.
Nie, teraz jest inaczej, całkiem inaczej, tylko oprócz tego, że opuściłam ojca - zdradziłam swój klan - to za bardzo nie wiem co się zmieniło?
To wydaje się być takie śmieszne, ironiczne.
Własny ojciec nasłał na mnie brata aby mnie zabić, a ja po prostu stoję i wpatruję się w niebo.
A może po prostu czekam?
Czekam na coś co ma się wydarzyć. I czuję, wciąż, chociaż powoli powiększającą się presję, którą wywiera na mnie czas. Mimo, że przemyka mi subtelnie przed oczami to wiem, że czyha na mnie.
Czy coś się zmieni jeśli przestanę krzyczeć?

     Przypominam sobie jeszcze raz twarz matki, jej uśmiech, oczy, zapach, głos.
I zdaję sobie sprawę, że jej obraz tak jak słowa piosenki, którą mi śpiewała zanikają w mojej pamięci i chociaż to nie to chcę wymazać, tylko widok jej zmasakrowanego ciała, nie udaje mi się.
Przypominam sobie zabawy z siostrą, która zawsze stawała po mojej stronie i zawsze za to obrywała.
Przypominam sobie uczucie, które zagościło we mnie tego dnia kiedy zobaczyłam, że ona i moja matka nie żyją.
Tego nigdy nie zapomnę. Nie zapomnę tej pustki, która we mnie się zrodziła, nienawiści, której posmakowałam tak dobrze i  chęci zemsty.
Tamtego dnia ostatni raz płakałam i chociaż chciałam wiele razy to nie umiałam, nie umiałam więcej uronić ani jednej łzy.
Bo nic tak naprawdę nie było tego warte.
Co może przebić śmierć dwóch najważniejszych osób w moim życiu?
Wszystkie chwile szczęścia, których doznałam zostały zastąpione nienawiścią. Do siebie, do klanu i do ojca.

     Nie miałam ochoty jeszcze wracać, zresztą bez Itachiego to i tak nie było możliwe, bo po prostu nie wiedziałam jak.
Nie chciałam też się za bardzo oddalać w razie czego jakby wrócił, więc czekałam grzecznie.
 - Co tu robisz? - Spojrzałam przed siebie i ujrzałam w zapadłych już ciemnościach sylwetkę Uchihy.
 - Chciałam pooddychać trochę  świeżym powietrzem - podszedł bliżej, wyglądał już lepiej niż parę godzin temu, ale nadal był blady. - Nie wchodzimy? - Pokiwał przecząco głową.
 - Chciałem z tobą o czymś porozmawiać? - Zdziwiłam się trochę, gdyż to było takie nie Itachowe.
 - No to mów...
 - Naprawdę chcesz tej zemsty? - Westchnęłam.
 - Tak i nie zmienię zdania - pokiwał głową.
 - W takim razie nie możemy tu zostać, zresztą twój brat, wie, że przebywasz gdzieś w tej okolicy i nie jest...
 - Poczekaj - przerwałam mu, Itachi przysunął się bliżej. - Pomożesz mi, naprawdę? - Spojrzał na mnie lekko rozbawiony.
 - Przecież ci mówiłem - nachylił się tak blisko, że gdybym wykonała jeden maleńki ruch, to zetknęlibyśmy się ustami. - A już przekonałaś się o tym, że nie rzucam słów na wiatr - uśmiechnęłam się, odsuwając się szybko. Przygryzłam usta, to było dziwne, znaczy miałam świadomość po co tu jestem, ale kiedy usłyszałam to od samego Uchihy coś we mnie drgnęło.
 - Kiedy więc opuszczamy twoją kryjówkę? Zaraz. A czy ty nie musisz wykonywać żadnych misji jako członek Akatsuki?
 - Jutro w południe, a o Akatsuki się nie martw.
Uśmiechnęłam się i chociaż wiedziałam, że to był tylko pusty uśmiech czułam się naprawdę dobrze, jestem już tak blisko dokonania zemsty.
Tak blisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz